Chiny 2009
Dzień pierwszy - Pekin

Spis treści | Dzień drugi >

11.07.2009 Pekin

Po kilku godzinach spędzonych w piątek w pracy, wsiedliśmy do samolotu, który zawiózł nas do Pekinu. Przy starcie było niewielkie opóźnienie, a po drodze trochę trzęsło. Ale większych sensacji podczas drogi nie było. Nowości zaczęły się juz w Pekinie. Na dzieńdobry lotna brygada mierniczych sprawdziła temperaturę ciała każdego pasażera samolotu. Później, jeszcze przed odprawą paszportową, sprawdziły nas jeszcze raz kamery termowizyjne. Na szczęście na tym skończyły się nie do końca zrozumiałe praktyki 'chińskich władz'. Odprawa przeszła bezboleśnie (dużo sprawniej niż np w USA). Poczułem się nawet trochę, jak na stacji benzynowej, bo po wypisaniu papierków miałem możliwość wystawienia oceny celnikowi :) Tak więc pomijając incydent z mierzeniem temperatury podróż do Azji przeszła spokojnie.

Na miejscu bez echa nie mógł przejść smog. Do tej pory nie chciało mi się wierzyć, że smog może być aż tak gęsty i nieprzyjemny. Niestety może! Mam wrażenie, że w Chinach wszystko jest większe. Terminal na lotnisku jest po prostu ogromny. Myślę, że spokojnie zmieściłyby się do niego dwa budynki terminalu 5 z Heathrow i jeszcze by sporo miejsca zostało. Co więcej, przy takim rozmiarze wcale nie było przestronnie. Tłumek podróżnych był wcale gęsty.

Po wyjściu z terminalu uderzyła w nas fala dusznego gorąca. Skończyła się klimatyzacja. Teraz już tak będzie do końca. Wsiedliśmy do taksówki, pokazałem z trudem zdobyty adres hotelu wypisany chinskimi znakami i... pan kierowca nie umiał przeczytać :( Na szczęście okazał się bardzo zaradnym szoferem i szybko zadzwonił do hotelu i dopytał się o drogę. Po przyjeździe porównałem znaczki z wizytówki hotelu i mojego dzieła. Byly niemal identyczne. Więc pewnie kierowca nie bardzo znał nazwy ulic w Pekinie. To przypuszczenie potwierdziło się wieczorem, kiedy wracaliśmy taksówką z wioski olimpijskiej. Drugi kierowca też za bardzo nie umiał skojarzyć nazwy z ulicą. Na szczęście skojarzył pozycję na mapie i dowiózł nas do celu.

W hotelu ucięliśmy sobie dwugodzinną drzemkę. W samolocie jakoś nie udało się przespać wystarczająco długo. Po przekąsce, którą przywieźliśmy ze sobą (zapas kanapek jeszcze się nie skończył), wyruszyliśmy pieszo w miasto. Udało się obejść dookoła Zakazane Miasto i dotrzeć na Plac Niebiańskiego Spokoju. W tym miejscu zrobiliśmy przystanek na późny obiad. Padło na chiński fast-food. Był całkiem znośny i nie bardzo pikantny. Po posiłku ruszylismy pieszo do metra. Metrem do wioski olimpijskiej... i tu zaczęły się kłopoty.

Na mapie, którą wzięliśmy z hotelu, metro nie dojeżdża do wioski olimpijskiej. Więc wysiedliśmy na stacji, która wydawała się najbliższa. Zaczęło się ściemniać a wciąż gęsty smog uniemożliwiał rozpoznanie stron świata. W rezultacie zamiast na zachód poszliśmy na wschód. Przez godzine bezskutecznie szukaliśmy obiektów olimpijskich. Jak u Puchatka, im bardziej szukaliśmy, tym bardziej ich tam nie było. W końcu Basia wypytała na migi lokalnego stróża prawa, który wskazał nam właściwą drogę. Nie było daleko.

Na miejscu, mimo późnej pory kłębił się spory tłum. Udało się nam jednak znaleźć kilka dogodnych miejsc do zrobienia fajnych zdjęć. Wyszły całkiem ciekawe ujęcia :)

Spis treści | Dzień drugi >

Login | Design by Nicolas Fafchamps